/Z, V i Rankor - Teren przed kwaterą/
Zbihr wałęsał się po rezydencji, uznając chodzenie po korytarzu za wystarczającą opiekę nad Carmine, a jeśli ktoś wymagał od niego konkretniejszego niańczenia to mógł mu przynajmniej za to zapłacić. Jedna głowa powinna w zupełności wystarczyć. I podczas przemierzania jednego z korytarzy Z natrafił na Furiatha. Wampir wcale nie musiał udawać zdziwienia - sądził, że jego bliźniak wylądował z braćmi na akcji. Ale samiec skorzystał z okazji, kazał Furiathowi zaopiekować się Carmine a sam wydobył z niego informacje na temat tej całej akcji i obecnego miejsca, gdzie bracia się znajdowali. I nie starając się uzyskać pozwolenia, samiec dotarł do kwatery, ale chyba nikt nie spodziewał się, że ktokolwiek go zatrzyma. Król obecnie znajdował się pod pantoflem a reszta braci miała głęboko gdzieś to co Z robił. Więc Zbihr wyminął stojącego na czatach Ghroma, nawet nie starając się nawiązać rozmowy i wszedł do środka, przeczuwając że może go za to spotkać jakaś bura od władcy. Ale i tak niewiele to go obchodziło.
Za drzwiami wampir natrafił na resztę zaginionego pochodu ratunkowego, który wałęsał się obok szczątków, kiedyś zapewne udających drzwi. Bracia wyglądali jak małe dzieci zamknięte przez przypadek w Disneylandzie - wokół masa zabawek i nikt im nie rozkazywał. Nikt zdrowy na ciele i umyśle nie zgodziłby się na to, więc czemu Ghrom obstawiał drzwi zamiast ich pilnować? Z nie wiedział, ale prawdopodobnie chodziło o przekupstwo. Może obiecali mu tonę marchewek, które mają mu rzekomo poprawić wzrok? Albo kupią mu okulary cyklopa z X-menów? Tak, Z był cofnięty kulturowo ale X-menów kojarzył.
I tak, ramię w ramię, noga w nogę i inne części ciała obok czegoś tam, bracia weszli do kolejnego pomieszczenia. A tam zastali obraz bólu i rozpaczy - cielesną masę, która kiedyś mogła być Tohrem. Z nie miał gwarancji ale poszkodowany pachniał jak Tohr, miał posturę Tohra, więc musiał być Tohrturem a nie ciasteczkiem. V został przed drzwiami a Z schował ręce do kieszeni, czekając aż Rankohr weźmie biedaka na ręce i go stąd wyniesie. Hollywood w ekspresowym tempie ocenił stan samca, po czym delikatnie wziął na ręce rannego brata, nie chcąc sprawiać mu dodatkowych uszkodzeń, ale Tohr był nieprzytomny, więc przynajmniej nie wrzeszczał z bólu.
Nie mając tu już nic więcej do roboty, bracia wycofali się do swojej siedziby, stawiając na pierwszym miejscu zdrowie zaginionego. Zgarnęli po drodze V i Ghroma i razem ruszyli do domu.
/Z, V, Tohrtur, Rankohr, Ghrom -> Rezydencja Bractwa/
ps. niech ktoś inny zacznie w rezydencji