// Niech będzie, że Ośrodek Bractwa
Raz, dwa, trzy. Słońce jest żółte, trawa jest zielona. To powtarzał sobie V. teleportując się pod pewien adres.
Nie zadał sobie trudu się z powiadomieniem Braci o zaistniałej sytuacji.
Ślęczał pod drzwiami nasłuchując.
Aż świerzbiło go, żeby wejść na chama do mieszkania, wypytać o wszystko i jak najszybciej się zmyć ... z dwóch powodów.
Po pierwsze, był wkurwiony, a po drugie w tym samym bloku mieszkała Lamiaa z którą rozstał się bez pożegnania.
Właśnie, miał jeszcze jej klucze, które zachował sobie na pamiątkę ... Wracając do sprawy.
Przed sekundą osłuchał wiadomość na sekretarce Bractwa i mało co nie zszedł na serce.
Zaginionego Tohra porwał reduktor. Nie człowiek, jak podano, bo przecież tego byka nie powaliłby człowiek.
Kurwa, to musiała być prawda. No bo przecież bracia nikomu na prawo i lewo swojego numeru nie podają no i po co ktoś miałby dzwonić i pieprzyć takie farmazony ...
Dzwoniącym okazała się samica o imieniu Carmine. V. zastanawiał się co T. z nią robił, ale to sobie wyjaśnią jak go znajdą.
Po namyśle trzy razy walnął w drzwi i czekał, aż ktoś mu otworzy.